Divya napisał(a):
Nie widzę się w roli
rolnika - urodziłem się w Warszawie i większość życia spędziłem na ul. Marszałkowskiej
, jedyna wiedza o uprawie jaka mi była przekazana od mych rodziców to uprawa żeżuchy przed wielkanocnej
Zgodnie z Wedantą sprawa wygląda następująco. Istnieje kszetra, czyli pole i kszetra-jna, czyli znawca pola, a po naszemu rolnik.
Jeżeli rolnik zna swe pole, widzi je w związku z Kryszną, jest zainspirowany do interakcji z polem w postaci ziemi, pomidorów i jabłek, także w związku z Kryszną, jeżeli sadzi, piele i w ogóle sprawnie "rolnikuje" dla Kryszny, po to, aby ofiarować Mu owoce swojej pracy w postaci obitych zbiorów, to wszystko jest git, czyli dobrze, bo jest to najwyższa platforma Bhagawana.
Problem pojawia się, kiedy na pole (kszetra) przychodzi w lakierkach kszetra-ajna, czyli osoba, która nie zna pola, czyli po naszemu "miastowy".
Świadomy Kryszny "miastowy" chce widzieć pole w związku z Kryszną i bardzo się stara, choć widzi tylko brud, smród nawozu i ubóstwo. "Miastowy" jest bardzo entuzjastyczny do interakcji z tym brudem i kurzem, i gotowy nawet na takie wyrzeczenia jak założenie na chwilę gumowców lub filcaków, odpowiednio do warunków atmosferycznych, które, nie bójmy się tego powiedzieć, są dla sterczącego już od 5 minut na polu "miastowego" zawsze niekorzystne i praktycznie niemożliwe do tolerowania, niezależnie od pory roku. Jest on także gotowy do natychmiastowego podwinięcia rękawów. Też dla Kryszny. Oczywiście, po uprzednim poluzowaniu krawatu.
"Miastowy" z werwą angażuje się w
abhideję, czyli inaczej, w sadzenie pomidorów korzeniami do góry, oraz losowe porażanie prądem elektrycznym pędów młodych ziemniaków oraz jabłoni, w celu powiększenia jakości i obfitości zbiorów. Oczywiście dla Kryszny. Kiedy przychodzi czas na zebranie
prajodżany, czyli plonów swej pracy, oczywiście dla Kryszny, "miastowy" dziwi się dlaczego wokół jego pola zebrali się i stoją z otwartymi szeroko ustami, wszyscy mieszkańcy pobliskiej wsi, ubrani w odświętne i ludowe stroje regionalne, a na dodatek, zakutani w baranie kożuchy.
Świadomy Kryszny "miastowy", chodzi po polu i z zadowoleniem mlaska i cmoka widząc, że na skutek jego świadomych Kryszny wysiłków, cały brud i kurz zupełnie zniknął z jego pola, i jest teraz ono pokryte białym, mięciutkim, świeżym i wspaniałym śniegiem. Niewątpliwy znak i błogosławieństwo niebios - symptom czystości i sattva-guny. Na odchodnym, "miastowy" podnosi z ziemi kilka ogryzków jabłek, które zakupił podczas ostatniego wypadu do supermarketu w mieście, co ostatnio zdarzało mu się coraz częściej, bo mleko wieczorne trzeba przecież wypić, a wieśniacy nie chcą mu nic sprzedać, mówiąc, że boją się dziwaków, czego "miastowy" nie łapie, jedynie z powodu "wyższego stanu świadomości".
Patrząc na ogryzki, świadomy Kryszny "miastowy" z czułością medytuje o rozrywce Kryszny z Vidurą, kiedy ten ostatni, z powodu ekstazy, poczęstował Krysznę skórą od banana zamiast owocem, który wyrzucił. Kryszna ze smakiem zjadł skórę, bo liczyła się dla niego jedynie miłość Vidury. "To jest bhakti. To jest bhakti..." pomyślał miastowy z pietyzmem chowając ogryzki do torebki po mleku w proszku i wsuwając na nogi wygodne papucie, w swoim namiocie rozbitym tuż obok pola.
(Powyższe opowiadanie bhakty Jana Marii Stryczuli-Maśniaka, jest przytoczone za zgodą autora i wzięte z tomiku antologii noweli bhaktowskich, zatytułowanego "Nie rób wioski z eko-wioski".)
Divya napisał(a):
Mam jednak wiarę w błogosławieństwa Guru i Gaurangi.
Jeśli zostanę rolnikiem to tylko z powodu łaski vaisnawów i Guru Maharaja.
I dlatego, nie masz się co obawiać, że przydarzy Ci się to samo, co "miastowemu" z opowiadania.