Proza życia osłabia entuzjazm do działań duchowych a już szczególnie do nauczania. Praktycznie aby się z kimś spotkać poza pracą trzeba niezłej gimnastyki by zgrać swój czas wolny z czasem wolnym innej osoby. Mi nie pozostało nic innego na polu nauczania jak wpleść po prostu jakiś aspekt duchowy w czas pracy, bo akurat mam taką możliwość. Ponad 2 miesiące temu zorganizowałem kurs wegetariańskiego gotowania w mojej pracy. Przyszły 4 osoby, wszyscy nie-wegetarianie wtedy ale klienci mojej firmy – to taka mała szkoła językowa w której sprawdziłem ostatnio nowy ‘język obcy – język ahimsy’. My sobie gotowaliśmy, ja odkryłem swoją tożsamość bhakty Kryszny ostatniej osobie która jak dotąd nie wiedziała, że nim jestem, no i było fajnie. Prowadzący w tym czasie lekcje w innych pomieszczeniach nauczyciele też otrzymali prasadam. Tydzień po spotkaniu jedna z osób pisze do mnie „napisz mi dokładnie jak to wszystko zrobiliśmy i podaj coś nowego bo za tydzień już wyprowadzam się od rodziców na stancję i przechodzę na wegetarianizm!” – tak się stało. Co więcej zostałem poproszony o pomysł o jakiś pomysł na gotowanie bo dziewczyna chciała ugotować dla mieszkających z nią wegetarian ale jedzących tak licho, że pożal się Boże. Jak dziewczyna machnęła kaszę gryczaną ze smażonymi na głębokim oleju warzywami jak jej doradziłem to powaliło pozytywnie wszystkich. Byłem tak szczęśliwy, wreszcie zainicjowanie małych działań coś dało. Potem przyszedł czas na kontynuację. To najtrudniejsza część, sami wiemy: pozytywna stałość = dobroć, a dobroć = ‘ciiiinżka’ sprawa ha ha. Jak zaczęliśmy debatować nad terminem drugiej akcji to minęły 2 tygodnie i nadal nie mogliśmy się zgrać. Postanowiłem, że w ostatni poniedziałek, po pracy o 19.00 i tyle, kto przyjdzie ten przyjdzie. Pachniało tym, że znowu w domu będę na zasadzie tylko hotelowej. Z tamtych 4 osób przyszły 2 ale za to dołączyła nasza zawsze entuzjastyczna do działań pro-krysznowskich Bh. Basia. Tego dnia było tyle obowiązków dot. prozy życia, że wydawało się, że to najgorsze rozwiązanie. W pracy nawał zadań, ZUS, Urząd Skarbowy, zapisanie dziecka do szkoły właśnie koniecznie tego dnia. Nawet na ulicy jak wymykałem się z biura to zaczepiło mnie 2 klientów i omawialiśmy sprawy na zewnątrz. Spocony 4 razy nawet nie wiedziałem jak nastała 19.00. Dobrze, że choć garść warzyw człowiek kupił w trasie na pocztę. Nic nie przygotowane – przecież miały być tylko placki cukiniowo-ziemniaczane i ryż z dahlem. Ale nauka jest jednak taka – przygotuj się – bo wszystko potem szło źle technicznie. Total chaos i bałagan. Na szczęście Basia fajnie gaworzyła z paniami, które przyszły i jakoś to leciało choć placków nie dosoliłem, patelnia robiła przypałkę a kuchenka elektryczna nie dawała w ogóle ‘wuchty’. Przenieśliśmy się z części szkolnej do prywatnej w kamienicy kuchni z gazówką. Poszło wtedy lepiej. Jedno co się udało to robić to na tyle czysto aby ofiarować Krysznie. Najpierw chciałem ofiarować tak tylko w umyśle ale jedna z pań mówi ‘No niech pan panie Rafale zrobi ten rytuał ofiarowania co pan nam mówił, to takie niezwykłe’ . I myślę, ‘Kryszno, dzięki żeś przemówił przez tą kobietę’. Stawiam Śri Iśopaniszad jako Bóstwo – ach moje najpiękniejsze Bóstwa Kryszny – książki Śrila Prabhupada – i modlę się o przyjęcie. I przyjmujemy prasadam. Placki dosalamy, dahl OK i gra gitara. Czestujemy też lektorkę która zamknięta obok w biurze uczy na Skype’ie angielskiego jeszcze. Pochłania cały talerz ha ha, a my dyskutujemy o mistyce ofiarowania pożywienia Najwyższemu Panu. Rozchodzimy się w fajnej przyjaźni. Wracam do domu, 22.55. Patrzę w program TV i widzę, że ma być program o reinkarnacji (napisałem o tym w recenzji na nama-hatta.pl) wiec wysyłam sms-a tej pani, którą tak zaciekawiło ofiarowanie- i ona obejrzała – dzień później poprosiła mnie abym załatwił jej książkę „Życie sprzed życia”- autora, który występował w tym programie. Ma nasze 2 ksiażki ale kupione ode mnie kiedyś raczej z grzeczności a tu w programie było tak bardziej a-religijnie za to reinkarnacyjnie. Do niedawna myślałem, że nie przekona się do reinkarnacji nigdy – już toczyliśmy trochę rozmów a tu nagle takie otwarcie – przypisuję to prasa dam i naszym duchowym dyskusjom. I.. no i co? Jak to zakończyć- jakaś konkluzja..hmmm. Dobra, tak to widzę, piszę to w pracy miedzy jednym telefonem czy mailem a drugim (mialo być wszak o prozie życia też) wiec może chaotycznie: Często warunki dużo utrudniają, nie ma co liczyć, że w tej powikłanej Kali-yudze będzie łatwo, często nic nie sprzyja, oprócz myśli ‘chcę to zrobić’ nie ma innego wsparcia – pozornie , he he. Pan Caitanya nas obserwuje (nie mowiąc już o Bhagavatamowskich info ilu tam nas jeszcze obserwuje: świt, zmierzch, slońce, księżyc, 12 kierunków itd. a przede wszystkim Paramatma) i jak już się tak zgrzejemy, spocimy, fizycznie czy mentalnie to Kryszna pokazuje nam czasem piękne rezultaty. A pewnośc, że było warto zrobić cokolwiek potwierdza nasze samopoczucie. Jak ktoś się do Kryszny zbliża, wykonuje choć mały krok, ja po prostu wewnętrznie radością tryskam. Hare Kryszna!
_________________ "Jaką korzyść może osiągnąć człowiek nie posiadający własnego rozsądku, a studiujący pisma święte? Jaką korzyść może mieć zwierciadło dla ślepca?" - Śri Czanakja-Niti Śastra
|