Jak widać każdy popiera poranne intonowanie - niestety umysł popiera poranne...
niewstawanie . Kiedyś jak mieszkałem w krakowskiej świątyni jako brahmacari, rok chyba 1995, napisałem o tym bólu taki wiersz, może Was rozweseli:
"PORANEK MNICHA"
Kosmata ręka szarpie moje ramię
Ze strachu włos mi się jeży
Okropna bestia mówi jakieś zdanie
W przeżycie przestaję już wierzyć
Nagle błysk światła, pobudka!, wstać pora!
Jakże sen był realny!
Dostrzegam nade mną twarz komandora
Żywot bhakty jest marny...
Zwlekam się ciężko z mego posłania
Mantrę do Guru mamroczę
W głowie mam tylko wizję śniadania
Ciekawe kiedy 'zaskoczę'
W łazience jak zawsze czeka 'nagroda'
Co zwiększa moją ekstazę
Gdy tylko zaczyna lecieć zimna woda
O własnym mieszkanku marzę
Później arati, pomyślnym zwane
Ciało się trochę ożywia
Pieśni zostają jakoś odklepane
Klęska nie jest dotkliwa
I wreszcie japa - rozmowa z Panem
Dwie najważniejsze godziny
Lecz umysł wkracza z całkiem niezłym planem:
'Czy nie założyć rodziny?'
Tak spędzam prawie każdy poranek
W jaźni się umacniając
Wciąż czekam kiedy łaskę dostanę
I wreszcie pożegnam się z mayą
Czciciele Pana - od tego czasu za dużo się nie zmieniło co do porannego entuzjazmu, hi hi, ale jak czasem uda mi się wymantrować większość rund do 6.30 rano to pomijając niesamowite, pewne odczuwanie kontaktu z Kryszną czuję też brak strachu co do dnia codziennego i... co tu dużo mówic - wiesz, że ci nikt nie podskoczy
Hare Kryszna!